Natchnęły mnie „wykłady” ojca Adama Szustaka i film „Last
five years”.
O zakochaniu, o miłości, o zauroczeniu, o wielkich planach
na przyszłość. To będzie taki mega refleksyjny post.
Bo co ja właściwie mam? Nie chcę pisać tutaj o tym, co teraz
się ze mną dzieje, jak moje serce szaleje, jak zabójczo bije i goreje. Jak
bardzo mam dziwną sytuację. Nie chcę, żeby cokolwiek co napiszę, stawiało mnie
lub drugą osobę w złym świetle.
Nie mam chłopaka, ale mam wielu przyjaciół. Tak, mężczyzn.
Niektórych lubię bardzo, innych kocham na swój sposób. A jak to określiłam ostatnio
z Misią – kocham zaawansowaną miłością przyjacielską. Psychologia tego nie
ogarnie, sorry.
Mam takie chwile, kiedy rzeczywiście mi się chce płakać nad
wszystkim co mnie spotyka, spotkało i na co jeszcze muszę długo czekać. Bo tak
bardzo chciałabym mieć kogoś „na własność”. To egoistyczne i okrutne, ale taka
jestem. Jeszcze do tego materialistka. Ale według mnie najpiękniejsza rzecz,
jaką może usłyszeć kobieta, to „zostań matką mych dzieci”. Nie rozchodzi mi się
o sam stosunek damsko-męski, ale tworzenie razem życia, planowanie przyszłości.
To piękne i niesłychanie wzruszające. Kiedy w filmie padło właśnie takie
zdanie, momentalnie oczy napełniły mi się łzami.
Mam takie właśnie momenty słabości. Jestem też jednym,
wielkim zaprzeczeniem samej sobie. Bo raz narzekam, że dzieci są okropne, ale z
drugiej strony wiem, że oddałabym mojemu dziecku całą moją miłość i serce. Bo
chciałabym kogoś szczerze obdarować uczuciem nie bojąc się odtrącenia.
Co sądzę o miłości? Że każdy jej potrzebuje. I trzeba do
niej dojrzeć, bo zakochanie a miłość to różnica. Ja też jestem dziwna, ale to
chyba dosyć kobieca cecha. Bo jak z kimś już się chcę spotykać, Ti biorę go na
poważnie. Nie traktuję jako tymczasowej odskoczni czy tak spróbowania czegoś
innego. Tylko traktuję na serio, patrzę w przyszłość i staram się wyobrazić
pewne sytuacje razem z tym człowiekiem. Na przykład jak będzie wyglądał powrót
z pracy do domu, jak będzie wyglądało budzenie się rano w łóżku obok tej osoby,
jak będzie wyglądał niedzielny wieczór na kanapie z dziećmi bawiącymi się na
dywanie. Oczywiście, nawet jeśli cały cza o tym myślę, nie mogę powiedzieć tego
na głos, bo jest to typowy odstraszacz. Przecież mężczyźni boją się
zobowiązania, przywiązania, stałości. Wiem z doświadczenia. Niby miałam jedno,
ale idealne.
W ogóle to według mnie, żeby związek był udany i wspaniały,
trzeba najpierw się zaprzyjaźnić. Wiem, jest sporo przeciwników tej teorii, a w
ogóle w pewnym momencie, na początku, powstanie friendzone. Ale w małżeństwie
chodzi o to, żeby mieć przyjaciela, kochanka i partnera w jednym.
I przede wszystkim. Nie wszystko zawsze się udaje, dlatego nie warto załamywać się z powodu straconej drugiej połówki. Mój pierwszy i jedyny tak właściwie związek trwał półtora roku. To już wystarczająco dużo czasu, żeby się przywiązać. Albo żeby stało się to nudną rutyną i znudzeniem. W każdym razie, chłopak mnie rzucił. Popłakałam 3 dni, posmuciłam się tydzień i mi przeszło. Tak po prostu. Bo chodzi o to, żeby być królową, jak to mówił ojciec Szustak. Bo to mężczyzna musi sobie uświadomić, że zrobił błąd, ma żałować, że nas zostawić. A my? Musimy być sobą, nie przejmować się za bardzo stratą, nie dać się odciąć od świata i znajomych. Musimy żyć dalej i pokazać, że jesteśmy silne i damy radę bez niego. Bo zasługujemy na miłość, a niestety - mało jest przypadków, że zakochujemy się pierwszy raz i zostajemy w tym związku do końca życia.
Głowa do góry, złamane serduszka :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wszystkie komentarze! To naprawdę miłe z Waszej strony. Odwdzięczę się za każdy.
Bardzo proszę nie ogłaszać się w komentarzach.
Pozdrawiam.
Dagna