Od trzech tygodni siedzę w Anglii, a dopiero teraz mam
połączenie stałe z Internetem. Całe dwie kreski przy oknie w pokoju ;)
Po przylocie do Anglii, już na następny dzień zaczęliśmy
pracę. Z początkiem lipca rozpoczęła się w Henley Regatta, trwająca 5 dni.
Regatta to najważniejszy czas w roku dla tego miasteczka. Było bardzo
pracowicie - codziennie po co najmniej 10 godzin, w szczytowych dniach (piątek
i sobota) - po 15h. Po Regacie był
festiwal muzyczny, już nie tak zabiegany, ale nadal sporo się działo. Przez te
wszystkie uroczystości i imprezy nasza trasa spacerowa była cała zablokowana i
zastawiona przez sceny na rzece.
Po dwóch tygodniach festiwali i innych imprez, w końcu
przyszedł czas na nieco luźniejsze dni w pracy. Mamy czas na ogarnięcie siebie.
Z racji tego, że w końcu mamy Internet, możemy nadrobić wiadomości ze świata,
wysłać wszystkie ważne maile, a ja kiedy Konrad jest w pracy - oglądam logi
jeden za drugim. Na razie mam sposób, że nadrabiam wszystko z jednego kanału z
tych trzech tygodni i dopiero potem biorę się za kolejne kanały.
Do Anglii pojechałam między innymi z zamiarem kupna sukienki
na wesele przyjaciela. Nie zależało mi specjalnie na czasie, bo przecież przez
całe wakacje można znaleźć w sklepach takie ubrania weselne, w końcu jest
sezon. Po burzliwych tygodniach, a jeszcze przed wypłatą, Konrad wyciągnął mnie
na poszukiwania sukienki po sklepach w miasteczku. Jak weszłam do jednego
małego butiku - od razu zakochałam się w jednej sukience i już żadna inna jej
nie dorównywała. Miałam kupować długą do ziemi, bo takiej jeszcze nie mam, a mi
się marzyła. Skończyłam z kwiecistą, asymetryczną sukienką, która zaczyna się
nad kolanami, a tył sięga łydek. Kobieta zmienną jest :)
Konrad już odlicza dni do wyjazdu, a tu jeszcze miesiąc i
dwa dni. Mi na razie jest tu dobrze, w końcu przez rok mieszkałam z Konradem i
stało się to dla mnie taką codziennością, że gdzie on, tam mój dom. Wiadomo,
tęsknię za rodzicami, moim domem, małym zoo, ale wiem, że tęsknota nic mi nie
da i nie zmieni, bo wcześniej i tak nie wrócę. Nie mam jak w Krakowie - wracam
kiedy chcę. Skoro jestem skazana na Wyspy jeszcze miesiąc, to przecież
wytrzymam. Potem będzie Erasmus w Rumunii, gdzie w ogóle będę wracać co 2
miesiące i to jeszcze będzie całodniowa wyprawa. Ale trzeba korzystać z życia
póki mamy czas i podróżować :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wszystkie komentarze! To naprawdę miłe z Waszej strony. Odwdzięczę się za każdy.
Bardzo proszę nie ogłaszać się w komentarzach.
Pozdrawiam.
Dagna