piątek, 22 października 2021

Pożegnanie czworonożnego przyjaciela

Nie będzie już szczekał na kurierów

Nie będzie już podgryzał Czarka

Nie będzie już zjadał zapasów marchewek

Nie będzie już roznosił szyszek po ogrodzie

Nie będzie już wpychał się pod pachę podczas burzy

Nie będzie już zachwycał każdego, kto go spotkał

Ale mamy go ciągle głęboko w sercu, bo był członkiem rodziny

Charon dołączył do Kajo w psim niebie


To ostatnie zdjęcie jakie mam Charona na telefonie

Serce mnie boli jak o nim myślę. Przyjechałam z Bieszczad i było tak cicho, podejrzanie cicho. Nikt nie szczekał na auto, nie mruknął na mnie spod iglaków. Bałam się spytać, ale niedługo potem się dowiedziałam. Rozkleiłam się dopiero wtedy, gdy zobaczyłam pusty kojec, brak miski i pojemnika na karmę. Dopadła go choroba, nie miał szans doczekać zimy ... Był tak cudownym psem, tak kochanym i pięknym, że ciężko będzie mu kiedykolwiek dorównać. Wiem, że każdy właściciel może tak powiedzieć o swoim zwierzaku, czy to kot czy pies, ale one właśnie takie są - idealne!

czwartek, 21 października 2021

Bieszczady dzień 7 - Łańcut

W piątek wracaliśmy już do domu, ale po drodze podjechaliśmy do Łańcuta, żeby zobaczyć tamtejszy zamek. Jest piękny zarówno z zewnątrz, jak i w środku. Przetrwał czasy wojen, tak samo okalający go park. Zwiedzanie z przewodnikiem całego zamku zajęło nam 1,5 godziny. Pogoda zdecydowanie zaczęła wracać do normy, więc wnętrza zamku nie były takie ponure i nudne.

Bieszczady pożegnały nas piękną pogodą i cudownymi kolorami. Będzie to dla nas szczególny i niezapomniany wyjazd, jeszcze kiedyś na pewno wrócimy w Bieszczady!









Bieszczady dzień 6 - Zagórz, Sanok i Ursa Maior

W czwartek pogoda była już rano brzydka, odpuściliśmy chodzenie po górach zmęczeni po 4 dniowym maratonie. Zrobiliśmy wycieczkę trochę dalej, zaczynając od Zagórza. Tam znajdują się ruiny Klasztoru Karmelitów Bosych, które można obejrzeć i wejść na wieżę widokową. Przy ruinach ciągle pielęgnowany jest ogródek. 

Kolejnym celem był Sanok. Zaczęliśmy od zamku od zewnątrz i spaceru po rynku. Było zimno, więc wstąpiliśmy do Kawiarni u Mnicha na smakową kawę i herbatę. Wybór był ogromny, mnóstwo egzotycznych i orientalnych herbat i kaw, a do tego dobre, domowe ciasta.

Po przekąsce pojechaliśmy do skansenu w Sanoku. On mnie totalnie zachwycił! Skansem ma 39 hektarów powierzchni, na jego terenie znajduje się ponad 180 obiektów. Mnóstwo chatek, budynków, chatki tematyczne autentycznie żyją, bo w nich pracują ludzie i np. wypiekają chleb, szyją, naprawiają obuwie. Do tego na terenie skansenu są zagrody ze zwierzętami - kozami, a wolno po terenie biega stado baranów. No jest klimat! Nie wzięliśmy opcji z przewodnikiem, dlatego nie mogliśmy wchodzić do środka chatek, kolejnym razem byśmy na pewno z tego skorzystali.

Na koniec dnia pojechaliśmy do Browaru Ursa Maior - bieszczadzkiej wytwórni piwa, która szczyci się, że jest bardzo eko. Ja byłam kierowcą, więc J. mógł degustować ich piwa. Dostał 6 różnych smaków, w tym 1 cydr, potem można było je kupić i wziąć do domu. Z browaru przywieźliśmy 2 rodzaje piw, które były najlepsze w smaku. Sam browar ma genialny klimat, widać zza wielkiej szyby maszyny i kadzie, można w sklepie kupić przedmioty wytworzone przez lokalnych artystów. Idealne rzeczy na prezenty dla bliskich.










Rynek w Sanoku:




Kawiarnia u Mnicha:

Skansen w Sanoku:



















Browar Ursa Maior

poniedziałek, 18 października 2021

Bieszczady dzień 5 - bieszczadzkie cerkwie

Jedną z najbardziej rozpoznawalnych cech Bieszczad jest cerkiew, a właściwie cały szlak tych budowli. Szkoda, że do żadnej nie mogliśmy wejść, ale z zewnątrz są piękne i robią wrażenie. Ciężko uwierzyć, że niektóre z nich mają setki lat. Szlak cerwki jest o wiele dłuższy niż ten, który my pokonaliśmy, więc wystarczyłoby na cały dzień jazdy samochodem po prawie wszystkich bieszczadzkich zabytkach. Cerkwie są piękne, często w renowacji i remoncie, ale cudownie oddają klimat minionych czasów.

Chmiel

Smolnik

Michniowec

Bystre



Bieszczady dzień 4 i nasze Wielkie Bieszczadzkie Zaręczyny

Czwartego dnia obraliśmy sobie na cel bardziej rekreacyjną trasę, czyli długa, ale niewiele przewyższenia. Droga na parking startowy była wyzwaniem, bo była nieubita, same kamienie, pod górkę lub z górki. Tak wolno tak długo jeszcze nie jechałam, ale Volvo dało radę. Po drodze ciągle były tabliczki UWAGA NIEDŹWIEDZIE, co niespecjalnie mnie zachęcało z początku do wysiadania z auta. Z Bukowca wyruszyliśmy do Źródeł Sanu, przechodząc przez 3 nieistniejące już wsie bieszczadzkie. Szliśmy tak zwanym Workiem Bieszczadzkim. Na szlaku spotkaliśmy ledwie garstkę osób, bo mgła już w ogóle wisiała złowieszczo nad górami. I tak szliśmy lasem, po błocie, w ciszy, cały czas bliżej granicy z Ukrainą pod czujnym okiem Straży Granicznej. Ta wycieczka miała największy klimat, jakbyśmy zboczyli ze szlaku, to pewnie byśmy się w tym lesie zgubili. Mijaliśmy cmentarze, ruiny budynków, grobowce i opuszczone studnie. 

I tam, przy źródle Sanu, na samym końcu Polski, zostaliśmy z J. narzeczeństwem. 

Wtedy też magicznie zmieniła się pogoda i na parking wracaliśmy już w słońcu. Na parkingu pokazało nam 23 km w nogach. Potem tacy ubłoceni, ale szczęśliwi, pojechaliśmy do Smereka, żeby poczekać 40 minut w kolejce i zjeść pyszną kolację w Pawle Nie Całkiem Świętym. Taka nasza kolacja zaręczynowa.