poniedziałek, 21 września 2020

Żegnaj dziadku

W piątek rano zadzwoniła do mnie mama, byłam w pracy. Zmarł mój dziadek ... 

Serce mi pękło, jak to usłyszałam. Pożegnałam pierwszego ze swoich dziadków, zawsze cieszyłam się, że mam "komplet" i wszyscy są cali i zdrowi. Dzień dziadka i babci obchodziłam w szerokim gronie, bo miałam dwie pary.

Od piątku moja babcia została sama. Jej dzieci mieszkają daleko, dom ma duży, nie ma pasji, bliskiej rodziny, ciężko było się jej przyzwyczaić do nowej rzeczywistości wdowy.

Bałam się dzisiejszego dnia - dnia pogrzebu. Jestem niesamowicie wdzięczna J., że pojechał ze mną. Nie znał dziadka, a pojechał, żeby ze mną być. Był niezwykłym wsparciem. Płakałam całą mszę i na cmentarzu, bo dopiero wtedy to do mnie tak naprawdę dotarło.

Widok płaczących bliskich rozdzierał mi serce, jak słyszałam krzyk babci nad trumną na cmentarzu, to spuszczałam wzrok, chciałam zatkać uszy. Czułam tylko trzymającą mnie ciepłą rękę w talii, żebym nie upadła na ten piach. Bałam się, że ludzie zaczną składać także mi kondolencje, tego bym nie wytrzymała.

Tak bardzo żałuję, że J. poznał moją drugą część rodziny dopiero w takich okropnych okolicznościach. Żałuję, że dziadek nie doczekał się ślubu wnuków. Nie doczekał się prawnuków. Mieli plany, jeszcze niedawno, żeby się wyprowadzić do innego miejsca, coś zmienić w życiu. I się zmieniło.

Ostatnio mam wrażenie, że wszędzie dookoła jest śmierć. Jak nie u znajomego, to opowieści innych, teraz moja własna rodzina. Ciężko mi się z tym pogodzić, to pierwszy raz, kiedy żegnam kogoś tak bliskiego ...


sobota, 19 września 2020

Rocznica

Dziękuję, że od roku mogę dźgać Cię w bok
Dziękuję, że od roku mogę trzymać Cię za rękę
Dziękuję, że od roku mogę kraść Twoje buziaki
Dziękuję, że od roku rozjaśniasz mi dni
Dziękuję, że od roku codziennie mogę Cię widywać chociaż na chwilę
Dziękuję, że od roku chcę się codziennie starać
Dziękuję, że od roku mam komu pisać dobranoc
Dziękuję, że planujemy wspólną przyszłość

piątek, 18 września 2020

Moje rośliny

Chciałam w tym poście opisać moje rośliny, które mam w pokoju. Mam mało, ale wiem, że kiedyś będę miała więcej. Póki co brakuje nawet na nie miejsca, bo do dyspozycji mam tylko jeden kwietnik na 3 kwiaty i parapet, na którym zmieszczą się 2. Miałam jeszcze lawendę, ale umarła tragicznie pod moją opieką. Najwyraźniej lawenda nie była moim kwiatkiem ... Reszta jeszcze się jakoś trzyma, najbardziej boję się zimy i warunków w moim pokoju, ponieważ mam pokój na poddaszu, więc mocno dogrzewam zimą.



Aloes - na pierwszym zdjęciu rósł jak chciał, ostatnio go podwiązałam do tyczek bambusowych, bo mi liście coraz bardziej opadały na boki. Bałam się, że się złamią.





Hoja - odcięłam gałązki do ukorzenienia z rośliny, którą mamy w pracy. Chcę wyhodować coś od małego, swojego, więc eksperymentuję. Na początku przez tydzień trzymałam szczepki w wodzie, ale ostatecznie zdecydowałam się na ukorzenienie w ziemi. Ponieważ jest to roślina pnąca, musiałam pomóc jej podporami z bambusa. Na razie się trzyma!



Monstera dziurawa, czyli najmodniejsza rośliny od jakiegoś czasu. Chyba obowiązkowa pozycja każdej osoby, która chce trzymać u siebie rośliny. Moja jest jeszcze mała i jej liście nie maja dziur, ale liczę na owocną współpracę z monsterą.


Zielistka to mała i wdzięczna roślina, która bardzo ładnie wygląda w pokoju. Jest bujna, ma ładne liście i będzie się fajnie rozrastać w przyszłości.



Storczyk, czyli najbardziej ozdobna roślina parapetów w prawie każdym domu. Mój dostałam na urodziny i od maja do września pięknie kwitnął. Ostatnio zrzucił kwiaty, ale dwa nowe pąki zaczęły się rozwijać. Jeden z pędów ucięłam, bo uschnął po zrzuceniu kwiatów, czekam co dalej będzie się tworzyło na zimę.


Szeflera jest najbiedniejszą rośliną u mnie, zaraz po zmarłej lawendzie. Ładnie się trzymała przez pierwsze kilka miesięcy u mnie, a potem nagle zaczęła tracić liście. Gdyby chociaż żółkły, to wiedziałabym, co się dzieje, a tutaj - jedna wielka niewiadoma. Póki co nie straciła ani jednego od czasu, jak ją przesadziłam do nowej ziemi, większej doniczki. Podlewam umiarkowanie, nie zmieniam jej położenia i modlę się, żeby kiedyś była taka piękna, jak widzi się w internecie.


Kalanchoe już ze mną nie ma, bo wzięła mi ją pleśń z tego świata. Nie wiem co robiłam źle, nie przelewałam, nie przesuszałam, nawet przycinałam na bieżąco przekwitnięte kwiaty. No i musiałam się z nią pożegnać. Pocieszam się tym, że to i tak roślina krótko żyjąca.


A tutaj okaz łączki kwietnej bez kwiatów. Dostałam nasionka do miodów, które zamawiałam dla taty na dzień ojca. Posiałam i chciałam, żeby pszczółkom było miło, no ale nie ma kwiatów. Taka bujna koniczyna zdobi mój parapet zewnętrzny.


Będę kochać ten patent do końca życia. Te piękne kwiaty to hortensja bukietowa. Najlepsze jest to, że ścięłam ją w ogrodzie i włożyłam bez wody do wazonu. Nie traci koloru, ususzyła się bez problemu, jest super ozdobą w pokoju i najważniejsze - prawdziwa.

Mój rower, moje wspomnienia

Potraktuję to jako swój pierwszy sukces sprzedażowy. Sprzedałam swój rower, kupiłam go w gimnazjum za zebrane pieniądze i tak oto spędził ze mną ponad 10 lat. Na tamte czasy robił furorę wśród kolegów, ale zauważyłam ostatnio, że jednak jest już za mały (mimo, że nie urosłam za bardzo od tamtego czasu). Stan techniczny był bardzo dobry, więc nie bałam się go sprzedawać, nawet zaryzykowałam i wystawiłam za więcej, niż planowaliśmy z J. i tatą. Ostatecznie wystawiłam rower w niedzielę o 14:00, o 15:00 dzwonił kupiec i o 17:30 już wyjechał ze swoim nowym właścicielem.

Miałam z moim rowerem naprawdę dużo wspomnień. Pamiętam, jak pojechałam do Eli z drugą naszą koleżanką z liceum, a miałyśmy do niej 30 km. Nie wspominając obozu, podczas którego przez 10 zrobiłam 500 km po Pomorzu. Na tym rowerze jeździłam też do moich pierwszych prac - jak pracowałam jako hostessa w Douglasie, w magazynie, na stacji BP. 

Obecnie przejęłam rower po mojej mamie, który sobie przetestowałam na wakacjach w Gdańsku, bo ona sama przesiadła się na kolarkę. Zaczyna się zbieranie wspomnień na nowym sprzęcie. Miło było jeździć na moim niebieskim góralu ... 




wtorek, 15 września 2020

Intensywny weekend

Miniony weekend miałam bardzo intensywny. W sobotę pojechaliśmy w Pieniny na kajaki z grupą znajomych. Dunajcem przepłynęliśmy 20 kilometrów. Nie było walki o życie na bystrzycach, na którą liczyliśmy, ale zmęczenie było przyjemne. Niestety, zgubiłam bransoletkę, którą dostałam od J. na walentynki, najprawdopodobniej leży teraz na dnie rzeki. Nie mam pojęcia jak to się stało, bo kąpałam się z nią, spałam, wszystko w niej robiłam i nie zdejmowałam od lutego z ręki. Przeżyłam to mocno, ale musiałam się trzymać i płynąć dalej.

W niedzielę pojechaliśmy do Warszawy, ponieważ mieliśmy do załatwienia sprawy zawodowe w poniedziałek. Zjedliśmy smaczną kolację w indonezyjskiej restauracji i padnięci po dniu w aucie wróciliśmy do wynajętego mieszkania. Poniedziałek ponownie spędziliśmy w połowie w aucie, ale razem było o wiele raźniej, niż jakbyśmy jechali w pojedynkę.







piątek, 11 września 2020

10 lat bloga

Dziś jest 19 rocznica WTC. Jest także 27 rocznica ślubu moich rodziców. Są również moje imieniny. Jednak dochodzi do tego kolejna rocznica - 10 lat bloga.
Zakładałyśmy blogi równocześnie, każda swojego - trzy koleżanki z gimnazjum. Tylko ja zostałam, wytrwałam i od 10 lat nieprzerwanie piszę. Lata były różne pod kątem treści, nie żeby była ona ambitna i nadzwyczajna, ale chodzi o częstotliwość i jakość postów.
Cieszę się, że jestem systematyczna, mam swoje zwyczaje i rytuały na blogu, co pozwala mi ciągle do niego wracać i nie zaniedbywać na długie miesiące.
10 lat temu byłam dziewczyną w połowie gimnazjum, obecnie szukam swojego miejsca w pracy, buduję super związek i powolutku planuję poważną przyszłość. Ciekawe co będzie za 5 lat ... 

wtorek, 8 września 2020

10 zdjęć z podróży #10

W 2018 roku pojechałam do Rumunii na pół roku w ramach programu Erasmus +. Początkowo podobało mi się poznawanie nowego kraju, kultury, innej części Europy. Z czasem było mi ciężko psychicznie, już marzyłam o powrocie do Polski, nie chciałam dłużej być daleko od rodziny. Wyjazd do Rumunii zmienił moje myślenie i podejście do życia całkowicie, nic potem nie było takie samo.



poniedziałek, 7 września 2020

10 zdjęć z podróży #9

Pierwszy wyjazd do Anglii w 2016 roku do pracy na wakacje miał na mnie duży wpływ. Przełamałam się przede wszystkim z mówieniem swobodnie po angielsku, zatęskniłam bardzo za Polską i doceniłam swój kraj najmocniej na świecie. Anglia zrobiła na mnie wrażenie, potem wróciłam tam jeszcze raz po dwóch latach, ale pojechałabym jeszcze raz już tylko turystycznie.



niedziela, 6 września 2020

10 zdjęć z podróży #8

Na jesień 2015 pojechałam na krótki wypad w góry z kolegami ze studiów. Wyjazd był niezwykły, bo był to pierwszy raz kiedy byłam sama i dwóch chłopaków. Spaliśmy dwie noce w chatce w górach bez bieżącej wody i prądu. Szkoła przetrwania - gotowaliśmy na ogniu, kąpaliśmy się w źródełku. Miała tam też miejsce sytuacja nadzwyczajna - Radek ratował życie turyście, który wbił sobie nóż w tętnicę udową. Pierwszy raz widziałam GOPR w akcji, byłam w samym sercu tej akcji ratunkowej.



sobota, 5 września 2020

10 zdjęć z podróży #7

W 2013 roku pojechałam z wędrowniczkami na zlot harcerski do Torunia. Był wyjątkowy pod tym względem, że przełamywałyśmy wszystkie możliwe schematy, chodziłyśmy własnymi ścieżkami. Organizowano nam jednodniowe, całodzienne warsztaty, a jednymi z nich były sportowe. Pierwszy raz podjęłam się wtedy sportów, których kompletnie nie znałam, bałam się wręcz - baseball, chodzenie po linie, tyrolka, wakeboard (zdjęcie z tego sportu poniżej).



piątek, 4 września 2020

10 zdjęć z podróży #6

Poniżej obóz rowerowy w 2012 roku. Był to mój pierwszy obóz harcerski i to dopiero była szkoła życia. Spędziłam dwa tygodnie na siodełku rowerowym, przejechałam 500 kilometrów, a jako starsze harcerki miałyśmy sporą grupę młodych harcerek pod opieką. Musiałam opiekować się kilkoma dziewczynkami, uważać, żeby nie wjeżdżały pod koła samochodów, motywować do pedałowania pod górkę, mimo, że sama nie dawałam rady. Sił brakowało codziennie coraz bardziej, bo woziłyśmy na rowerach sakwy zapakowane po same brzegi, a na zmiany także ciężkie namioty, przytroczone do bagażników. Pogoda nas nie rozpieszczała, bo prawie codziennie łapała nas burza w drodze, chowałyśmy się przed ulewami w szopach, na przystankach, musiałyśmy rozbijać obozy w deszczu. Nic nie schnęło, bo nie miało kiedy, tyłki bolały, nogi, nie było super łazienek do umycia się, tylko takie campingowe. Czasami spałyśmy na podwórkach jakiś gospodarstw, raz w hangarze pomiędzy łódkami, a raz na strychu kaplicy. Mimo wszystko wspominam ten obóz dobrze, bardzo się zżyłyśmy z dziewczynami, bo łączyły nas wspólne problemy i bóle.



czwartek, 3 września 2020

10 zdjęć z podróży #5

W 2009 roku pojechałam na pierwszy obóz, na którym byłam z przyjaciółką z podstawówki. Na zdjęciu widać moje mizerne próby zrobienia czegoś z odrastającą grzywką. Był to super obóz, bo zapewniali nam mnóstwo ciekawych rozrywek - zorbing, strzelanie z wiatrówki, paintball, parki linowe, parki wodne, ścianki wspinaczkowe. Poznałam dużo osób z całej Polski, było to pierwsze zderzenie z tak dużą grupą obcych ludzi, z którymi musiałam spędzać całe dnie. Asertywności kompletny brak, stylu i gustu też, jak widać, ale przygody były świetne.



środa, 2 września 2020

10 zdjęć z podróży #4

2008 rok i Francja. Pamiętam, że były to pierwsze wakacje objazdowe z rodzicami, z czego połowę prawie 3 tygodniowego wyjazdu spędziliśmy pod namiotami. Jechaliśmy praktycznie dookoła Francji, zwiedzając po drodze mnóstwo pięknych miejsc. Spaliśmy pod namiotami bez względu na pogodę, więc bywało mokro, zimno, ale i gorąco. Po spaniu cały czas obok brata tyle czasu mieliśmy się dość i potem często kłóciliśmy. Nauczyłam się wytrwałości, życia w gorszych warunkach do spania. Tyłek bolał od siedzenia w aucie, plecy od szyszek pod namiotem, ale super wspominam tamte wakacje.



wtorek, 1 września 2020

10 zdjęć z podróży #3

Zielona szkoła w 2007 roku była moim pierwszym wyjazdem bez rodziców, dziadków. Jak widać na zdjęciu, radziłam sobie całkiem nieźle, nikt mi nie podskoczył na wyjeździe. Zielona szkoła odbyła się w Sarbinowie nad morzem, miałam super klasę, cudowne nauczycielki. Zżyłam się z klasą, szkoda było rok później iść do gimnazjum.

Na Zielonej szkole musiałam być samodzielna, odpowiedzialna. Nawet fryzurę umiałam sobie zrobić, no no.



Czego nauczyła mnie Ania

Chciałabym być Anią. Ma cudowną osobowość, podejście do świata, optymizm, wrodzoną pogodę ducha, zaraża ludzi słońcem.
Jestem co prawda dopiero po 5 części serii, więc zostało mi jeszcze trochę do końca, ale widzę, jak Ania się zmienia w pewnych aspektach, co pozostaje niezmienne. 

Nie bój się słowa kocham. Ania często używała tego słowa w stosunku do przyjaciół, bliskich. Mówiła tak nauczycielom, ledwo poznanym znajomym, swoim opiekunom już po kilku dniach pobytu u nich. Ciężko się przełamać i mówić tak wszystkim, nawet przyjaciołom. Wiem, że w domu jestem kochana, ale nie ma u nas zwyczaju mówienia przez rodziców dzieciom, że je kochają. Świadomość wystarczy. A słowo kocham wypowiada się partnerom.

Planuj życie niezależnie od innych, nie słuchaj obcych rad. Szanuję Anię za to, że nie kierowała się w życiu planami innych osób. Nie czyniło jej to samolubnej i egoistycznej, po prostu była niezależna. Mimo tego, że odradzano jej studiów, sugerowano narzeczonego, ona i tak postąpiła według własnej decyzji. 

Nie zaniedbuj swojej wyobraźni. Ania pielęgnowała to w sobie mimo wieku, mimo przejść w życiu. Podczas gdy nudziły mnie opisy przyrody, fascynowały mnie jej pomysły na wyobrażanie sobie wielu rzeczy, to jak widziała świat w zupełnie inny sposób. Mało kto wyobraża sobie teraz, że idąc przez las, towarzyszą nam duszki i elfy, a w chmurach latają dusze naszych bliskich.

Doceniaj wszystko dookoła. Tego tak bardzo brakuje w otaczającym świecie. Potrafimy tylko narzekać, chcemy zmian na inne, lepsze. Covid nauczył nas, że trzeba doceniać to, co się ma - dach nad głową, zdrowie, bliskich, wspólnie spędzany czas.