piątek, 28 września 2018

Wrześniowe unikaty

Książka


Narodziny Hordy, Christie Golden

Jedną z książek z serii World of Warcraft zaczęłam już czytać w wakacje w formie elektronicznej na laptopie. Nie miałam Internetu przez dwa miesiące, jedyne co to jakieś kilka książek w wersji pdf.
Jeśli ktokolwiek jest wtajemniczony, albo chociaż oglądał film Warcraft, to będzie wiedział, że akcja książki dzieje się przed wydarzeniami z adaptacji filmowej. Zaczyna się wszystko od Podziału między Draenei, czyli Velenem, Kill'Jeadenem i Archimondem. Tytuł wziął się stąd, że historia dotyczy przyjaźni między Orgrimmem a Durotanem z dwóch różnych klanów, co u rasy orków nie było powszechnie przyjęte. Młodzieńcy dokonali czegoś, w co większość nigdy nie wierzyła, że się uda - w końcu dwa różne klany, różne zwyczaje, tradycje.
Pani Golden pisze bardzo przyjemnie, historia wciąga, zwłaszcza dla gracza WoWa. Interesująca fantastyka, nie tylko dla miłośników gry, ale również ciekawych nowego świata czytelników.






"Szeptucha", Katarzyna Berenika Miszczuk

Szeptucha to tom 1 serii Kwiat Paproci. Jestem w miarę świeżo po lekturze Mitologii Słowiańskiej, więc dosyć sprawnie orientowałam się w tym, co dzieje się w książce.
Ale do rzeczy. Historia opowiada o młodej dziewczynie, która skończyła studia medyczne w Warszawie i na obowiązkowy roczny staż musi udać się do szeptuchy na wieś. Zaraz, zaraz, Szeptucha? Tak, bo Mieszko nie przyjął chrztu Polski i wszyscy wierzą w gusła oraz wszelkie wiejskie obrządki. A szeptucha to taki lekarz, do którego się udaje przed wizytą u specjalisty.
Młoda Gosia wcale nie chce leczyć ludzi ziołami i magicznymi kamieniami, plus sama nieszczególnie wierzy w tych słowiańskich bogów. No i tak zaczyna się jej przygoda...
Książkę podpatrzyłam na vlogu u Szusz, która słuchała audiobooków Katarzyny Bereniki Miszczuk i bardzo sobie chwaliła. Ja sama czytałam trylogię autorki - Ja diablica, anielica, potępiona. Dobrze ją wspominam, autorka ma świetne poczucie humoru i pisze w bardzo wciągający sposób. Polecam z całego serca. Czasami warto sięgnąć po takie książki i dowiedzieć się o co naprawdę chodziło w tych świętach i rytuałach, a po lesie jakie straszydła się szwendały :)


Film

W tym miesiącu trochę się naoglądałam filmów i seriali, bo przez tydzień byłam sama wieczorami. Szczególnie dwa utkwiły mi w pamięci i oba to Kamerdyner - jeden amerykańskiej produkcji z 2013 roku, a drugi polskiej z 2018 roku - świeżo po premierze.
Zacznijmy od tego, co cieszy, czyli wytworu zza oceanu. Akcja filmu dzieje się na przełomie lat, kiedy prawa czarnoskórych, ogólnie osób "niebiałych" zaczynały przechodzić swoistą rewolucję, bardzo stopniowo i wolno. Historia opowiedziana w filmie oparta jest na faktach i opowiada o losach mężczyzny, który z plantacji bawełny trafił do Białego Domu i pracował jako kamerdyner prezydenta. W ciągu swojej długoletniej służby usługiwał wielu prezydentom. Film skupia się na losach za kulisami, za czerwoną kurtyną polityki w USA. Ciekawe spojrzenie, wiadomo - bardzo amerykański klimat.




Drugi "Kamerdyner" to polska produkcja Filipa Bajona. Powstawała 3 latam, a w obsadzie jest cały wianuszek polskiej śmietanki kinowej. Wystarczy spojrzeć na początek listy obsady na filmwebie i już wiadomo o co chodzi. Jednak kiepska ze mnie patriotka i niespecjalnie przepadam za polskimi dziełami. Zawsze to jakieś takie przygnębiające historycznie albo skrajnie idiotyczne komediowo.
Nie będę wydawać swojej opinii, żeby nikogo nie zrazić, warto przekonać się samemu. Może po prostu za dużo historii źle na mnie działa? Na studiach podobnie reagowałam na przedmioty historyczne z niechęcią.
W każdym razie historia ma miejsce na Kaszubach. Wszystko zaczyna się w 1900 roku, kiedy na świat przychodzi  Mateusz. Chłopak trafia pod skrzydła opiekunów, dorasta i zakochuje się w dziewczynie, która nie jest mu pisana, ponieważ pochodzi z innej klasy społecznej. I tak oto toczy się nieszczęśliwa historia miłosna przeplatana tragediami I Wojny Światowej i okresem dwudziestolecia międzywojennego. Dużo napisów, mimo, że polski film, ponieważ połowa dialogów odbywa się w języku kaszubskim. Gratulacje dla Gajosa za piękny kaszubski akcent :)





Piosenka


Zdjęcie

To chyba najpiękniejsze zdjęcie, jakie zrobiłam nowym  telefonem. Rzeczywiście ma super aparat.



Biżuteria

Rodzice tydzień spędzili nad morzem, a ja wtedy pilnowałam domu i opiekowałam się zwierzyńcem. Kiedyś dostałam od nich bursztynową zawieszkę do łańcuszka znad morza, tym razem przywieźli mi do kompletu piękne srebrne kolczyki z bursztynem w środku. Pasują idealnie ;)



Jedzenie

Kiedy byłam w Krakowie na dwa dni i zatrzymałam się u Eli, zjadłyśmy iście studencki obiad - wszystko odgrzane w piekarniku, ale jakie dobre! Normalne frytki, tłuste skrzydełka z kurczaka, a do tego wszystkiego piwo, którego nie widać na zdjęciu. Ale dla równowagi dodaję zdjęcie mojego instafriendly jogurtu z malinami, otrębami, polanego złotym syropem cukrowym. Zdrowe vs niezdrowe.




Sytuacja

No cóż, Radek się ożenił i mamy pierwszego w naszej paczce ze studiów zaobrączkowanego.
Dwa dni spędziłam w Krakowie, zostałam sama na tydzień, ale to już opisywałam.
Moi rodzice obchodzili w tym miesiącu 25 lat po ślubie, więc z tej okazji zamówiliśmy z bratem dla nich ręcznie malowane filiżanki z datą rocznicy na spodku. Przepiękne, polecam Ciepliki na Facebooku.
Ja zmieniłam fryzurę, żeby mi było latwiej, lżej i wygodniej na wyjazd. No i oczywiście ostatni tydzień września przebiegł pod znakiem pakowania do Rumunii, dokupywania ostatnich rzeczy.





Pakowanie, pakowanie.

Technologia

Powrót do ebooków, tak czytałam Szeptuchę. Ale nie zdradziłam papierowych klasyków i czytałam Hordę w papierze ;)



czwartek, 27 września 2018

Wrzesień w domu

Tak bardzo zaczęłam doceniać wieś przez ten miniony miesiąc. Wchodząc na poddasze czuć zapach suszonych grzybów, suszących się orzechów laskowych, świeżo zawekowanych słoików z przetworami. Co prawda wieczorami do nosa wdziera się "zapach"' zimy - spalane dziadostwo w piecach, ale nadal pachnie wsią. Najbardziej dającą się we znaki cechą wsi jest nieustanne muczenie krów sąsiada, ale na szczęście są tylko 3.
W ogóle kilka wypadów z rodziną na grzyby tak bardzo mnie zrelaksowało. Nie ma nic lepszego niż łażenie po lesie i wypatrywanie grzybów. I cały czas dokłada się do koszyka, a koszyk pęka w szwach! 
We wrześniu nachodziłam się też na poranne spacery z Charonem, więc byłam świadkiem, jak codziennie natura i okoliczny las budziły się do życia. Ta mgła, rosa, zimny jeszcze powiew wiatru, ostre wschodzące słońce. A wieczorami - film, książka i kot na kolanach, kiedy siedzę już umyta w szlafroku.
Czuję, że poza rodziną oczywiście, za którą już tęsknię na samą myśl o Erasmusie, będę też tęsknić za tym spokojem, sielanką, beztroską wsi, którą teraz się napawałam przez ponad miesiąc. Wszystko było błogie, nie musiałam myśleć o studiach, pracy w przyszłości, pieniądzach na życie, dojazdach na uczelnię codziennie i wstawaniu na poranne wykłady. Wiem, że był to ostatni taki miesiąc w moim życiu i bardzo mi z tego powodu ciężko, bo te dni już nie wrócą. To był ostatni raz tak długiego pobytu u rodziców, ostatni raz tak długo w swoim łóżku, w swoim pokoju obitym plakatami. I ostatni raz tak blisko natury, kiedy wieczorami jest kompletna cisza i nie słychać szumu miasta.

Jutro unikaty, pojutrze już bus do Rumunii. A dzisiaj ten post i zdjęcia z mojej okolicy.














Żeby nie było za dużo grzybów - na końcu zdjęcie orzechów, a to tylko mała część tego, co mamy w ogrodzie w tym roku. Kto schylał się pod drzewem po nie 2h i pobrudził ręce przez rękawiczki? Ja.

sobota, 15 września 2018

Co nowego

Dwa tygodnie temu mój przyjaciel ze studiów wziął ślub, a w grudniu, jak wrócę na święta z Erasmusa, będzie już miał małego synka.
Dzisiaj byłam na ceremonii ślubnej moich znajomych z harcerstwa, których początki (5 lat temu) pamiętam bardzo dobrze. Większość harcerzy w moim wieku już ma rodziny i dzieci. Po kościele goniło wiele dzieci, sporo dziewczyn w ciąży. A ja bez munduru, bez dziecka i męża pod pachą :D
Ponadto, podczas naszego pobytu w Anglii urodziły się dwie córeczki kuzynce i kuzynowi Konrada.
A ja? Za dwa tygodnie będę już pakowała się do autobusu i jechała do Rumunii na pół roku.

W życiu tyle zmian, więc w moim także - ścięłam włosy! Ciachnęłam trochę sporo, nawet fryzjerka była przerażona jak zobaczyła ile chce obciąć. Trudno, to tylko włosy i odrosną szybko, zwłaszcza mi. Wypadały, plątały się, ciągle musiałam je odgarniać i ogarniać. Spinanie, czesanie, mycie, suszenie, pilnowanie w nocy, jak mi je Konrad przygniatał. Teraz bez problemu, zmiana drastyczna, ale przecież nie zbrzydłam przez to ^^





Aktualnie tydzień jestem sama w domu, ponieważ rodzice wyjechali na wakacje i zostałam pilnować małego zoo.  O 7:00 zaczynam dzień od spaceru z psem, potem ma godzinę na śniadanie w kojcu. Jem w tym czasie śniadanie, oglądam YouTube. O 14:30 serwuję mu obiad i ma 2h przymusowej sjesty. Czasami sama stołuję się u babci, której sprawia wielką przyjemność gotowanie dla wnuczki. O 18:00 kolejny spacer z Charonem, podczas którego najczęściej znajduję jakieś grzyby w lesie nieopodal domu. O 23:00 muszę już iść spać, żeby chociaż trochę się wyspać i znowu wstać o 7:00 na spacer z młodym. Kot to osobna bajka, jego co jakiś czas trzeba wywalić na zewnątrz, bo inaczej cały dzień by spał na kanapie. I non stop chodzi do miski po jedzenie i picie, i jęczy niemiłosiernie o pieszczoty.
Na szczęście nie jestem taka sama, bo na kilka dni przyjechał do mnie Konrad. Jednak nie ma nic gorszego niż bycie samej w takim wielkim domu na wsi.




















Korzystając z pustego domu i braku ludzi, zrobiłam wielkie porządki w szafie i innych komodach w pokoju, bo miałam zdecydowanie za dużo ubrań. Zrobiłam przegląd ubrań, część wrzucę do kontenera PCK, posegregowałam pudła na wiosna/lato i jesień/zima, bo w sumie upały się kończą i czas wskakiwać w coś cieplejszego. Wszystkie szpilki i sandałki też poszły do pudeł. Nawet wywaliłam stare kosmetyki, wody toaletowe, przeterminowane kremy i balsamy, których i tak nie używałam. Ubyło sporo rzeczy, już bardziej się mieszczę w szafie i na wieszakach, ale niestety - pudła i worki z przeprowadzki nadal leżą w rogu pokoju, ponieważ póki nie wrócimy na stałe do Polski, nasze klamoty muszą leżeć u mnie w pokoju.



Codziennie chodzę na spacer i testuję przy okazji mój telefon jak robi zdjęcia. Jestem zadowolona, jak najbardziej, coś Wam tu wstawię, jak za starych dobrych czasów.