poniedziałek, 9 maja 2016

Skoki spadochronowe

Zrobiłam to. Skoczyłam ze spadochronem, bez tandemu, sama, samiuteńka, z samolotu.
Jestem szalona.

Zdrowy prowiant na szkolenie
Szkolenie zaczęliśmy w piątek o 10:00. Była to część teoretyczna, poznawaliśmy prawo lotnicze, przeciwwskazania do latania, możliwości człowieka w powietrzu, sytuacje awaryjne i procedury. Uczuliśmy się budowy spadochronu, rozmieszczenia linek oraz ćwiczyliśmy pozycje do wyskoku z samolotu. Trwało to do 16:30, więc wróciłam do mieszkania zmęczona psychicznie i wystraszona ogromem wiedzy.


W sobotę dzień zaczęłam o 4:00, ponieważ o 5:00 wyjechaliśmy z nowymi znajomymi na lotnisko. Zbiórka o 5:45 i rozgrzewka pobudziła wszystkich. I wtedy się zaczęło. Szkolenie na uprzężach, wyskoki, ułożenie do lądowania, sterowanie linkami, a wszystko zakończone testem teoretycznym, głównie z sytuacji awaryjnych.
Podzielono nas na grupy 18-osobowe, skakaliśmy po 9 osób w samolocie, więc leciałam w 4 rzucie.
Od rana czułam się świetnie, ale wybiła 13:45 i kazali mi się przygotowywać do skoku. Ubierając się w plecak i kask, było mi coraz gorzej, ale robiłam dobrą minę do złej gry. Jako jedyna z grupy  byłam ciągle pocieszana i rozśmieszana przez instruktorów. Wyszłam na miejsce zbiórki z podkówką na twarzy, pomachałam moim chłopakom ostatni raz i ruszyłam do samolotu. Musiałam wyglądać dość źle. Podobno przed skokiem byłam połączeniem przerażenia i euforii. Serce biło jak szalone, gdy samolot wzleciał, a kiedy instruktor otworzył drzwi samolotu zaczęłam krzyczeć, że nigdzie nie idę i trzymałam się zawzięcie ławeczki.
Drzwi się otworzyły, instruktor kiwnął na mnie ręką, stanęłam na krawędzi samolotu i ... wyskoczyłam. Miałam wrażenie, ze lecę w dół i nic się nie dzieje. Ponieważ byłam najlżejsza z grupy wyskakiwałam ostatnia, a mój spadochron nie chciał się otwierać tak szybko jak cięższym ludziom.
Jak już czasza była prostokątna, stabilna i sterowna, wzięłam głęboki wdech i krzyknęłam ze szczęścia. Najgorsze były podmuchy powietrza, które podrywały mnie w górę i mną szarpały lekko. Sterowanie spadochronem nie okazało się takie trudne, a na 1200 metrach wcale nie było tak zimno.
Dodatkowo instruktor ciągle mówił do nas w radiu i kierował w razie potrzeby, jak za bardzo odlatywaliśmy.  
Podchodząc do lądowania przypomniałam sobie wszystko, czego nas uczyli, chociaż bardziej podeszłam do hamowania spadochronem jak do hamowania autem, czyli wydłużona droga, lekko, subtelnie, żeby nie szarpnęło. Idealnie wylądowałam na lekko ugięte nogi, nie przewróciłam się, nie pociągnął mnie spadochron do tyłu. I wtedy usłyszałam w radiu "Dagna, pięknie, kocham Cię za to lądowanie!". Zaczęłam skakać i piszczeć, a do bazy wracałam z wielkim bananem na twarzy.
Wiem, że kiedyś jeszcze powtórzę skok, na jednym nie chcę skończyć, ale na pewno nie zrobię tego tak szybko. Może na następne urodziny? W czerwcu tego roku jeszcze się nie zdecyduję.
Cały dzień skończył się o 21:00, po wręczeniu każdemu z nas certyfikatów, legitymacji, odznak i pagonów.
To był cudowny dzień!


Olek, Ja i Kuba
Nasz samolot - Antek
Przed wejściem do samolotu

Już po skoku

 

Odznaka
Cały dzień na leżakach
 



1 komentarz:

Dziękuję za wszystkie komentarze! To naprawdę miłe z Waszej strony. Odwdzięczę się za każdy.
Bardzo proszę nie ogłaszać się w komentarzach.
Pozdrawiam.
Dagna