Dzień dobry!
Jestem okropna, wiem. Znowu nie odwiedziłam Was na blogach, dobrnęłam do 5 na liście. Grr nigdy się za to nie zabiorę. Mea culpa ... Ale jestem w części usprawiedliwiona, bo połowę soboty spędziłam z bratem na poszukiwaniu pewnego prezentu, a całą niedzielę siedziałam pod drzwiami KEN'a w deszczu na punkcie z czekoladą, bo miałam rajd świętego Jerzego.
Wspominałam Wam w poprzednim poście o moim czytniku e-booków. Myślę, że opis sprzętu się przyda.
A więc jest on z firmy Manta, model EBOOK01.
Nie należy do lekkich czytników, ale jest zgrabny i ma przyjemną w dotyku obudowę.
Bateria wytrzymuje 6 godzin odtwarzając książki. Ładuje się normalnie, jak komórka, ale musi być ciągle włączony.
Można
słuchać na nim muzyki, ale dźwięk wydaje się być trochę zniekształcony.
Bardziej przystosowany jest do audiobooków, niż do muzyki.
Ma także opcję oglądania zdjęć, są one duże, ostre i nie widzimy każdego piksela z bliska.
Do zestawu dołączony jest kabel USB oraz rysik, schowany w obudowie, co bardzo ładnie się komponuje. Mamy także możliwość włożenia własnej karty Mikro SD.
Rozumiem, że niektórzy wolę papierowe książki, ale musicie przyznać, że taki czytnik lepiej sprawdza się w podróży, kiedy zamiast kilku książek, bierzemy czytnik i mamy je wszystkie w jednym pliku. Co prawda, trzeba ładować, ale da się ścierpieć.
Wspomnę trochę o samych e-bookach. Tekst można modyfikować, czyli rozjaśniać, powiększać oraz zmieniać orientację. mamy także możliwość zapisywania zakładek. W takiej sytuacji na ekranie głównym wyświetlają nam się ostatnio czytane książki.
Dodam także, że zaraz po odebraniu produktu, wewnątrz niego czekało na mnie 1700 lektur i wierszy (znalazłam nawet teksty kolęd bożonarodzeniowych). Czytnik ma co prawda 4GB pamięci, ale tyle lektur trochę jej zajmuje, więc trzeba wszystkie zbędne powieści usunąć.
Jestem po 2 dniach użytkowania i muszę powiedzieć, że jestem zadowolona, chociaż wcześniej czytałam na różnych stronach dość niepochlebne opinie. Nie chciałam wydawać na czytnik pół tysiąca, wolałam zaryzykować i kupić coś z mniej znanej firmy. Opłacało się :)
Na koniec chciałabym się Wam pochwalić, że jadę z wędrowniczkami na obóz rowerowy nad morze, a na weekend majowy wybywam z Miśką do Zakopanego na 5 dni.
Do 12 maja, czyli wielkiego dnia, mam jeszcze 19 dni, czyli mało czasu, żeby popracować nad cerą, nogami i obmyślić cały istnie szatański plan z Różą.
Do zobaczenia, miłego tygodnia! :) ;*