poniedziałek, 6 stycznia 2014

Titanic

Ostatnio mam filmowe dni. Nadrobiłam nawet trochę odcinków Sherlocka (z Benedictem i Martinem). Trzy ostatnie, są zrealizowane w postaci opowiadania go przez świadka, uczestnika wydarzenia, co tworzy bardziej opowieść, niż film. Tak więc filmem nr 3 jest "Titanic".

Tak wiem, jak mogłam go nie oglądać. Bulwersuję czytelników.
W sumie nie wiem, czy jest sens opisywać go, bo jest on wszystkim doskonale znany. Być może są istoty na tym świecie, które, tak jak ja do dzisiaj, nie oglądały tego klasyka, lecz tragedia statku i fabuła jest wszystkim doskonale znana. Chyba, że żyłeś bez telewizora i gazet przez całe życie ;)
Opowieść o wielkiej miłości i poświęceniu. Bla, bla, bla. I tak nie lubię Leonarda DiCaprio. Pogwałcenie praw fizyki i różne inne rzeczy. Gdybym miała oceniać, dałabym 5/10, bo nie uroniłam ani jednej łzy, a podobno taki wyciskacz. 3 godziny oglądania, 1,5 godziny tonięcia w lodowatej wodzie. Zrobiłam sobie w tym czasie zadanie z angielskiego słuchając lektora i co chwila zerkając na przebieg wydarzeń.
Dobrze, nie jestem aż tak nieczuła na cierpienie innych (aż), więc przyznam, że wzruszające to było, a druzgocący był widok zamarzniętych kobiet tulących do piersi zimne jak lód niemowlęta. Jednak nie powalił.

1 komentarz:

  1. Ja chyba nigdy go całego od deski do deski nie obejrzałam...może jestem dziwna albo obejrzałam i nie pamiętam :D

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze! To naprawdę miłe z Waszej strony. Odwdzięczę się za każdy.
Bardzo proszę nie ogłaszać się w komentarzach.
Pozdrawiam.
Dagna