niedziela, 15 marca 2020

Globalny wirus

Przymusowo zostaję w domu na dwa tygodnie. W piątek wracaliśmy z Austrii i dostałam telefon z pracy, że mam zostać w domu, bo ludzie się mnie boją.
Czuję się jak trędowata. Wiem, że lepiej dmuchać na zimne, bo mimo, że jestem zdrowa, to mogę być nosicielką wirusa. Nie przebywałam w dużych skupiskach ludzi, w hotelu tylko na śniadaniu i obiadokolacji mijałam się z właścicielem, a na stokach nie było tłumów, więc nawet w kolejkach do gondoli za bardzo nie stałam blisko innych ludzi. Plus, tak jak mówiła moja mama, na narty nie jeżdżą osoby chore z gorączką lub kaszlem.
Nie żałuję wyjazdu na narty, mimo tego, że w marcu będę miała wypłatę tylko za 5 dni. No cóż, nie muszę się sama utrzymywać, dzieci nie mam, domu własnego, więc przeżyję. Nie żałuję, że pojechałam, bo przynajmniej przez tydzień nie uczestniczyłam w tym sajgonie, który dział się w pracy, nie udzieliła mi się medialna panika, nie widziałam tego szału. Jeździłam sobie spokojnie, szczęśliwa po białym puchu, przejechałam normalnie przez granicę i teraz spędzę dwa tygodnie z rodzicami w domu, którzy też ze mną tam byli i mamy te same zarazki jak coś.
Nie chcę, żeby udzieliła mi się panika. To chyba najgorsze, co może mnie dopaść, bo czuję, że szybko i łatwo popadłabym w paranoję. Już i tak popadam, bo boję się nowej rzeczywistości, która nastąpi za dwa tygodnie, może miesiąc. Co będzie ze spotkaniami, pracą, funkcjonowaniem w mieście, społeczeństwie. Chcę szukać nowej pracy, czegoś na umowę o pracę, na stałe, ale skąd wiadomo, czy w ogóle firmy się odbiją po tym wszystkim, kiedy wszystko normalnie wystartuje?
Wizja dwóch tygodni w domu trochę mnie przeraża. Ile można czytać książek, oglądać filmów i seriali? Muszę zaplanować sobie jakieś zajęcia, porządki może. W Internecie jest mnóstwo pomysłów, ale niestety przemeblowanie już za mną, gotowanie mi nie wychodzi, więc zostaje nadrabianie popkultury w postaci właśnie filmów i książek. Na szczęście J. też ma kwarantannę, pracuje zdalnie z domu, ale wiadomo - czas jest, można się spotykać. Mamy te same wirusy w sobie, spędziliśmy razem w czwórkę cały tydzień, więc tutaj nie musimy się od siebie izolować. Zostają jeszcze spacery, więc jest plus życia na wsi. Życie tutaj umarło, nikt nawet za bardzo samochodem nigdzie nie jeździ, nie widać ludzi na ulicy, na spacerach z psami, więc w miarę bezpiecznie. Jedynie nie mogę pójść do dziadków i posiedzieć z nimi po powrocie, ponieważ nie chcę ich narażać na niebezpieczeństwo.
Pozostaje czekać na rozwój sytuacji i mieć nadzieję, że po tych dwóch tygodniach aresztów domowych wszystko wróci do normy, bo się pozabijamy w czterech ścianach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za wszystkie komentarze! To naprawdę miłe z Waszej strony. Odwdzięczę się za każdy.
Bardzo proszę nie ogłaszać się w komentarzach.
Pozdrawiam.
Dagna